wtorek, 10 stycznia 2017

Po pierwsze Stany Zjednoczone Ameryki



Nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć kiedy Stany Zjednoczone pojawiły się na moim celowniku. Na początku studiów już na pewno, a po 3 roku studiów udało mi się w pełni zrealizować chyba moje pierwsze największe marzenie jak do tamtego czasu, ale od tego właśnie momentu zaczęłam marzyć lawinowo. 

Najpierw było podekscytowanie, potem trochę papierków, camp i podróże. Wizja czterech miesięcy w kraju wolności i możliwości napawała mnie o zawrót głowy, plany mnożyły się z minuty ma minutę i w konsekwencji jeszcze przed samym wyjazdem miałam rozplanowanych 15 różnych tras, łącznie z cenami biletów, dokładnymi przejazdami czy miejscami wartymi odwiedzenia, nic, że jeszcze nie wiedziałam z kim ostatecznie będę podróżować. Zostawałam na wschodnim wybrzeżu, siedziałam pod palmami na Florydzie, odwiedzałam rodzinę w Chicago i ostatecznie zawsze docierałam do tego wymarzonego kawałka ziemi, którym była dla mnie Kalifornia. Właściwie tylko to miałam w głowie – zdjęcie na plaży w Santa Monica. 


Do Muzeum Historii Naturalnej zabrał nas mój kolega z podstawówki Kenward, z którym spotkaliśmy się po raz pierwszy od ponad 10 lat na dłużej niż godzinę. Jest on rodowitym Nowojorczykiem nie tylko z dowodu, ale i krwi. Na moje marzenia o zwiedzeniu Stanów za każdy razem radośnie stwierdzał, że i tak nie znajdę żadnego lepszego miejsca niż Nowy Jork. Zdjęcie jego autorstwa.


Nie wiem czy już się domyśliliście, ale do Kalifornii nigdy nie dotarłam. Pracowałam w miasteczku osadzonym w samym środku drogi między Hampton’s a Nowym Jorkiem. Trzy miesiące z grupą głównie Anglików. Dwie godziny od Nowego Jorku, godzinę od Hampton’s. Mocno zazdrościłam im wypłat w funtach, bo złotówki wypadały z karty kredytowej bardzo szybko. Do tego, a jakże, doszedł chłopak. Wiecie, weekendy w Central Parku, pocałunki na krótkim molo nad naszym prywatnym jeziorem pod rozgwieżdżonym niebem, a do tego wszystkiego on był muzykiem. Na moje szczęście równie spłukanym co ja. Zaczęliśmy nowy, własny plan, który nie miał nic wspólnego z żadnym z tych wcześniej wspomnianych 15. Siedzieliśmy na stołówce i krok po kroku szukaliśmy najtańszych autobusów, najlepszych połączeń i miejsc, które koniecznie chcemy zobaczyć. Nie będę ukrywać, że oprócz naszych chęci kwestie ekonomiczne bardzo nam pomogły w planowaniu. Mega Bus na 1,5 miesiąca przed planowaną podróżą uraczył nas wieloma biletami nocnych przejazdów poniżej $5 czy $10 m.in. z Atlanty do Nowego Orleanu co pozwoliło nam zaoszczędzić i na transporcie i na noclegu. Wtedy na tę myśl byłam podekscytowana jak nigdy, dzisiaj nie mogę sobie przypomnieć jak przy 39 stopniowej gorączce mogłam przejechać w nocy prawie 9 godzin autobusem z klimatyzacją, która sprawiała, że krew w żyłach zamarza. Tak jednak było, tanio i ekscytująco. Nie zawsze lądowaliśmy w ciekawych miejscach, bo Columbus w stanie Ohio raczej nie należy do najbardziej obleganych turystycznie miejscowości, ale cieszyliśmy się jak głupi ze wszystkiego co nas spotykało. Ostatecznie zatoczyliśmy małe kółeczko, a naszym hasłem przewodnim była muzyka.




Może kiedyś opiszę tę niesamowitą podróż, ale dziś mogę tylko powiedzieć, ze pewnie mogliśmy wybrać lepiej, ale nigdy bym nie chciała tego zmienić. Chociaż wiele osób się krzywiło na nasze wybory, od mojej cioci nawet usłyszałam, że już mniej ciekawej trasy chyba nie mogliśmy obrać, ach ci Amerykanie nic nie rozumieją :)

Dlaczego tak? Ameryka i muzyka. Waszyngton, żeby poczuć władzę, Atlanta i Savannah z mojego zamiłowania do czasów wojny secesyjnej, Nowy Orlean, bo to po prostu miejsce, które trzeba poczuć, Nashville i Memphis dla niego i dla country, Chicago dla rodziny, Columbus z przypadki, Filadelfia z ciekawości i Nowy Jork z tęsknoty i dla pięknego zakończenia.


 Pierwsze kroki w Nowym Orleanie, małe dla ludzkości - wielkie dla mnie!
 

Tak wyglądało moje pierwsze zetknięcie z USA i jest to właściwie tylko taki wstęp, ponieważ szykuje się nowy projekt, który wepnie kolejną pinezkę w mapę moich marzeń. W maju szykuje się wyjazd do tego mojego Holy Land – stanu Kalifornia. Tym razem z głową pełną innych marzeń, planów i oczekiwań. Zobaczymy co z tego będzie, a w następnym poście o pierwszych przygotowaniach do wyjazdu.

niedziela, 8 stycznia 2017

Kilka słów początku, bo początek musi być.


Wiele razy przysiadałam już do tematu zakładania bloga z myślą o czym właściwie miałabym pisać i po co to wszystko, skoro życie dzieje się tu i teraz i jak do tej pory świetnie obywałam się bez większych medialnych ingerencji w jakikolwiek aspekt mojego życia. Nowy Rok wszedł jednak ze swoimi buciorami w kalendarz po raz kolejny, a ja pomyślałam „Hej, dlaczego jednak nie założyć tego bloga” i tak to się zaczyna.

Do końca (ani właściwie od początku) nie wiadomo jak ta cała przygoda się potoczy, jednak chcę spróbować, bo dlaczego by nie. Nie znam się na wielu sprawach na topie w blogerskim świecie, takich jak moda czy zaawansowana uroda, nawet ze spontanicznymi wyjazdami ostatnio nie bardzo mi wychodzi, bo te prozaiczne problemy życia ciągle wchodzę mi w drogę, a to wyrostek pęknie, a to urlopu nie ma, a to trzeba wyłożyć dziewięć stówek, żeby wymienić pralkę. Jednak to co wcześniej napisałam nie jest bynajmniej wynajdowaniem sobie problemów czy obwinianiem wszechświata za wszystko co nie tak, raczej tylko przyznaniem się, że może nie do końca w moim życiu panuje wystarczająco dużo „Hygge”, żeby zacząć pisać o nim blog, więc do lifestyle’owego poziomu Kasi Tusk będzie tu raczej daleko. Jest jednak jedna rzecz, w której czuję się bardzo dobrze i może warto o tym napisać. Może Ty to przeczytasz, a może ja nadam sobie odrobinę samodyscypliny w postaci regularnego pisania bzdurek, które mnie ucieszą, bo w sumie 10 lat temu nawet lubiłam pisać (szkoda, że dzisiaj z takim zamiłowanie nie piszę referatów z ekonomii). Otóż tą fuchą, w której jestem całkiem niezła jest planowanie spontaniczne. Tak nazwałam fenomen mojego niesamowitego zamiłowania do posiadania jakiegoś planu, zawsze i na wszystkie okazje, jednocześnie jednak takiego, który jest wrażliwy na działanie czynników zewnętrznych i wewnętrznych co sprawia, że zmienia się z co najmniej wysoką częstotliwością.

Ciężko zrozumieć? Mam w takim razie nadzieję, że jeszcze się tutaj pojawisz a ja krok po kroku wytłumaczę Ci wszystko. Do zobaczenia!